Geoblog.pl    Pacyfa    Podróże    Rumunia 2007    Dłuuuuugi spacer ...
Zwiń mapę
2007
10
sie

Dłuuuuugi spacer ...

 
Węgry
Węgry, Budapest
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2998 km
 
Budapeszt to już zupełnie inny świat. W sumie wiemy o tym, ale daje się to odczuć już od pierwszego dotknięcia miasta. Wysiadamy z pociągu i podobnie jak to bywało wcześniej, na warsztat bierze nas pani wynajmująca pokoje. Różnica między Budapesztem i Rumunią to poziom cenowy i waluta. Z 20 € za osobę na dzień udaje nam się po ostrych targach wynegocjować 17. Właścicielka chce zapłaty w euro. Zapytana o forinty ponownie rzuca cenę z kosmosu, według swojego „rewelacyjnego” przelicznika walutowego. Całe szczęście, że wiemy jaki jest przelicznik między tymi walutami. Zgadzamy się wynająć pokój na 2 doby. W sumie okazało się to dobrym rozwiązaniem, bo w hostelach mógłby być z tym problem ze względu na odbywający się w mieście festiwal muzyczny. Również lokalizacja naszego nowego lokum okazuje się bardzo korzystna. Niby trochę na uboczu, ale jednak w centrum (50 metrów od Hotelu Gellert). Mimo świetnie rozwiniętej siatki komunikacyjnej, do większości atrakcji miasta możemy dojść pieszo. Elę jednak od początku irytuje modliszkowata właścicielka mieszkania, która przy każdej możliwej okazji powtarza „Boy RRRemembeRRR, you must pay me RRRest of money befoRRRe evening”.
Naszą włóczęgę po stolicy Węgier rozpoczynamy od wdrapania się na Wzgórze Gellerta. Dzień zapowiada się upalnie, więc zdobywanie wzgórza, kiedy słońce jeszcze jest dość nisko nad horyzontem, było chyba dobrym rozwiązaniem. Z wzgórza świetny widok na całe miasto. Kuba, który kiedyś już był w Budapeszcie stara się wyłuskać z panoramy miasta znane obiekty, które postaramy się dziś zobaczyć. Z góry schodzimy akurat przed ogromną falą autokarów z turystami. Mostem Elżbiety przechodzimy na drugą stronę Dunaju i zaczynamy zwiedzanie lewobrzeżnego Pesztu. Do katedry św. Stefana wślizgujemy się za jakąś wycieczką i pewnie dlatego udaje nam się bezkarnie minąć okienko kasowe. Obiekt zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, robi ogromne wrażenie. Wchodzimy do żydowskiej dzielnicy, gdzie patrząc na napisy na szyldach sklepów można poczuć się jak gdzieś o wiele dalej niż Węgry. Tuż przy Wielkiej Synagodze zachodzimy na przepyszną kawę. Obsługa kawiarni wymienia z nami kilka uprzejmości po … polsku ! Niestety ze względu na nieodpowiednie ubranie i niebezpieczne narzędzie w postaci noża przenoszone w plecaku, nie wchodzimy do wnętrza synagogi. Liczna ochrona obiektu oraz wykrywacz metalu przy wejściu nie pozostawia złudzeń – nie wolno ! Idziemy do dzielnicy, w której znajdują się ambasady. Zabezpieczenie wejścia do synagogi jest niczym w porównaniu do sytuacji w pobliżu ambasady USA. Kolczatki, ograniczenie prędkości, budki ze strażnikami, lusterka do oglądania podwozi samochodów i policjanci legitymujący wszystkich przejeżdżających. Jakoś dziwnie w takim miejscu człowiek zamiast poczuć się bezpiecznie zaczyna się zastanawiać nad swoim bezpieczeństwem. Przez mostek Imre Nagyego idziemy do najbardziej charakterystycznej budapeszteńskiej budowli – budynku węgierskiego parlamentu. Ten olbrzymi neogotycki gmach jest po prostu niesamowity. To trzeba zobaczyć ! Odpoczywamy trochę od skwaru w cieniu drzew koło pomnika Attili Jozsefa. Piękny widok na Dunaj i prawostronną część miasta – Budę z wielkim zamkiem królewskim na wzgórzu. Tam pójdziemy już jutro. Obiad jemy na jednym z mijanych bazarów. Na ukrytych wewnątrz budynków budapeszteńskich targowiskach można w miarę tanio zjeść porządny posiłek za normalną cenę. Normalną, bo te w knajpkach i restauracjach, są tu już bardzo … europejskie i co ciekawe zazwyczaj podawane w euro. My za podwójny obiad z piwem zapłaciliśmy 2000 forintów, czyli około 30 zł. Przez najsłynniejszy deptak handlowo-rozrywkowy Budapesztu, Vaci Utca, idziemy do naszego budapeszteńskiego lokum na zasłużoną poobiednią sjestę.
Wieczorem ponownie udajemy się do centrum na ciąg dalszy zwiedzania. Zabytkową, żółtą linią metra jedziemy na Plac Milenijny. Oglądamy zamek Vajdahunyjad – ktoś wyraźnie nie mógł się zdecydować na jakiś jeden styl architektoniczny. Powietrze jest gorące i ciężkie, więc zamiast wracać metrem, decydujemy się na wieczorny spacer ulicami miasta. Budapeszt by night wygląda imponująco. Chwilę po tym jak zadecydowaliśmy o powrocie, zagrzmiało. To tłumaczy, dlaczego cały wieczór było tak duszno. Prężnym krokiem zmierzamy na naszą stancję. Połowę drogi musimy niestety przebyć sprintem – chyba dogoniła nas rumuńska ulewa, z którą zmagaliśmy się od kilku dni.
Następnego dnia rano jest zdecydowanie chłodniej, ale dzień zapowiada się raczej ładnie. Zwiedzanie zaczynamy od Wzgórza Zamkowego. Przy słynnej Rybackiej Baszcie jesteśmy w miarę wcześnie. Sesja zdjęciowa z Dunajem i Parlamentem w tle udała się. Pół godziny później niemożliwe jest już zrobienie zdjęcia bez japońskiego turysty w kadrze. Przez Most Łańcuchowy przechodzimy do Pesztu i ponownie spędzamy trochę czasu koło Parlamentu. Budynek mamy już ofotografowany z każdej możliwej strony. Upalne południowe słońce łagodzimy lodami i pobytem w cieniu platanów na Wyspie Małgorzaty. Obiad kupujemy na Moście Łańcuchowym. Wychodzi to trochę drożej niż na bazarze (3000 forintów za dwie porcje z colą) i w dodatku okupujemy to staniem w gigantycznej kolejce. Jak się jednak okazuje później, było to dobre rozwiązanie. Jest sobota i bazary otwarte są tylko do 14, więc najprawdopodobniej i tak byśmy nie zdążyli. Dwudniowe bieganie po Budapeszcie porządnie nas zmęczyło, więc postanawiamy posiedzieć w jakimś pubie i pooglądać życie węgierskiej stolicy z perspektywy okna. Piwo w Budapeszcie jest znacznie droższe niż w Rumunii. Za szklankę lokalnego pilsnera trzeba zapłacić 500 forintów, czyli ok. 7,50 zł.
Spotkanie z Budapesztem kończymy nocnym spacerem wzdłuż Dunaju. Widoki świetne. Tym razem nie pada, chociaż podobnie jak wczoraj wieczór jest bardzo duszny. Zastanawiamy się, czy jutro jechać do Bratysławy, czy pomoczyć się w basenie w Popradzie. Strasznie bolą nas nogi, więc skłaniamy się raczej ku tej drugiej opcji, ale chyba zadecydujemy jutro na dworcu. Ulewny deszcz zaczyna się koło 22 i pada całą noc.
Wstajemy wcześnie rano, pakujemy się i idziemy na dworzec. To wcale nie jest łatwe, bo leje całkiem ostro. Na dworzec Keleti wchodzimy o 5:55. O 6:05 odjeżdża pociąg do Koszyc. W jednej chwili decydujemy się na baseny w Popradzie i powrót do Polski przez Zakopane. Jest jednak problem: w niedzielę rano na głównym budapeszteńskim dworcu kolejowym otwarta jest tylko jedna kasa ! W dodatku dosyć ciężko ją znaleźć, bo dworzec jest kiepsko oznakowany. Za bilety do Koszyc płacimy prawie 13000 forintów, czyli blisko 200 zł. Na szczęście można było zapłacić kartą, bo jakby przyszło nam szukać bankomatu to na pewno byśmy nie zdążyli. Do pociągu wbiegamy w ostatnim momencie – ufff…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
:)
:) - 2008-04-18 16:58
Anonymus !!! autor Gesta Hungarorum, tworzył na dworze Beli II lub Beli III ( XII wiek ), nie tożsamy z Gallem Anonimem, mimo pojawienia się takiej hipotezy na gruncie polskiej nauki
 
 
Pacyfa
Pacyfa
zwiedził 17% świata (34 państwa)
Zasoby: 606 wpisów606 30 komentarzy30 357 zdjęć357 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
13.08.1993 - 18.08.1993
 
 
03.07.1995 - 09.07.1995
 
 
30.07.1996 - 14.08.1996