Dość kiepsko wygląda kwestia wieczornych połączeń kolejowych w kierunku węgierskiej granicy. A my postanowiliśmy dotrzeć jutro na Węgry. Jedziemy autobusem do Alby Iulii. Tam spróbujemy złapać pociąg relacji Bukareszt – Budapeszt. Tym razem autobus jest dużo szybszy niż ten do Sibiu. Kierowca również nie odstawił żadnej szopki i wysadził nas na dworcu autobusowym tuż koło dworca kolejowego (szkoda, że nie zawsze te dwa obiekty znajdują się tak blisko siebie-to znacznie ułatwia orientację i organizację podroży). Za dwa bilety do Budapesztu płacimy 240 RON. Sporo. Czasu też mamy sporo, ale nie decydujemy się już na późnowieczorny marsz na tutejszą starówkę. Miasto jest słabo oświetlone, a my nie za bardzo wiemy, jak daleko musielibyśmy iść. Idziemy do pobliskiego marketu i ostatnie rumuńskie pieniądze wydajemy na coś z czego zaaranżować można kolację oraz na rumuńskie Cotnarii, które tak bardzo nam posmakowało. Potem jeszcze dwie godziny siedzimy na dworcu. Spotkani Czesi śmieją się z rumuńskiej segregacji odpadów. My zauważyliśmy to już wcześniej. W wielu miejscach na ulicach miast stoją charakterystyczne kosze w kolorach rumuńskiej flagi. Na każdej z trzech części piktogramy mówiące, jaki rodzaj odpadków powinien tam wylądować. Ludzie nawet nauczyli się wrzucać poszczególne śmieci do odpowiednich części kosza. Wewnątrz znajduje się jednak … jeden worek zbiorczy :) . Kilka minut przed północą wsiadamy do budapesztańskiego pociągu.