Plecaki okazują się cięższe niż myśleliśmy, prawdopodobnie zabraliśmy o kilka rzeczy za dużo. Jakoś damy radę, a najwyżej, w przypadku kryzysu, będziemy wyrzucać z naszego bagażu coś po drodze. Pomysł Eli z pojechaniem wcześniejszym pociągiem (37 zł za osobę) był bardzo dobry. Bez zbytecznych nerwów i pośpiechu docieramy na warszawski dworzec PKS. Dotarcie późniejszym pociągiem mogło grozić zniweczeniem wszystkich naszych planów lub przynajmniej wielką nerwówką. Przejazd pociągów przez dworzec centralny był tego dnia, z jakiegoś powodu, bardzo ograniczony i niektóre składy miały nawet półtora godziny opóźnienia. Na dworcu PKS oglądamy odjazd wcześniejszego autobusu do Lwowa i … nie jest źle – nie jest to może luksusowy autokar, ale daleko też mu do „ogórka”, którym nasz straszono. Bus wypełnił się w tylko 30-40%, czyli chyba niepotrzebnie kupowaliśmy wcześniej bilety (?). A jednak potrzebnie ! Około godziny 22 odjeżdżamy z dworca zachodniego. Wszystkie miejsca w autokarze są zajęte. Na zewnątrz zostaje grupka smutnych osób, które liczyły na jakieś wolne miejsca. Nic z tego ! Kierowca poucza wszystkich, że należy dokonywać wcześniejszych rezerwacji miejsc. Jak się później okazuje, tę konieczność można również łatwo obejść, chociaż wiąże się to z dość uciążliwymi warunkami podróżowania. Autobus zajeżdża jeszcze na coś co, o zgrozo, nosi nazwę „Przystanek komunikacji międzynarodowej – Warszawa Stadion”. Być może to kuriozum dane jest nam oglądać ostatni raz, gdyż władze Warszawy deklarują rychłą likwidację handlu na słynnym, w całej Europie, Stadionie X-lecia. Stąd autobus odjeżdża już zdecydowanie przepełniony. Jacyś Ukraińcy zdecydowali się na stary jak świat sposób zakupu ponadlimitowych biletów i kierowca z uśmiechem na twarzy zabiera ich mimo iż jeszcze przed chwilą nie było wolnych miejsc. Kilka osób podróżuje więc siedząc na schodkach i w przejściu. My jedziemy w miarę wygodnie, ale Kubie i tak nie udało się zasnąć …