Przez 4 godziny podziwiamy uroki Delty Dunaju. Krajobraz, początkowo mało widowiskowy (wraki statków, elementy jakichś niedokończonych budowli itp.), zamienia się w coraz bardziej urokliwy i dziki. O pełnej dzikości tych terenów raczej nie ma mowy, bo co jakiś czas w krajobraz wkrada się jakaś miejscowość lub wioseczka. Są jednak fragmenty, gdzie widać jak bardzo rozgałęziona, pomeandrowana i zarośnięta jest delta tej jednej z największych rzek naszego kontynentu. Cieszymy się, że trafiliśmy na prom do Sfantu Gheorghe. Odnoga Dunaju prowadząca do Suliny którą zamierzaliśmy popłynąć, jest o wiele szersza i prostsza (jest w sumie główną drogą transportową). Tutaj widać przynajmniej odrobinę naturalnego biegu rzeki. Wrażenie robi spora ilość ptaków – raj dla ornitologów. Jest to również na pewno raj dla wędkarzy – widzimy ich bardzo dużo na nowoczesnych motorówkach i starych drewnianych łódkach wiosłowych, na specjalnie do tego wybudowanych pomostach i zupełnie zarośniętych, trudnodostępnych brzegach rzeki. Dopływamy do Sfantu Gheorghe. Tutaj wszyscy oczekują na prom. Na brzegu mieszkańcy od razu oferują noclegi licznym wczasowiczom, weekendowiczom i wędkarzom. Zapewniają nawet transport – widzimy wozy zaprzężone w konie i osiołki. Są też wózki i taczki. Kierujemy się w stronę jednej z ulic i tu znajduje nas pani oferująca nocleg. Cena wygórowana jak na naszą kieszeń – 160 lei. Rumuńskojęzyczne negocjacje szły nam dość opornie. Okazało się jednak, że pani jest Ukrainką. Rozmowa po rosyjsku okazała się o wiele efektywniejsza. Po negocjacjach umawiamy się na 120 lei za dwuosobowy pokój i kolację. Zostawiamy plecaki i idziemy zobaczyć jak wygląda Morze Czarne w miejscu, gdzie uchodzi do niego Dunaj. Sporo wczasowiczów idzie na plażę, więc mamy nadzieję, że będzie tutaj woda będzie bardziej zachęcała do kąpieli niż w Konstancy. Po drodze spotykamy Polaków – Alberta i Andrzeja. Przyjemnie jest się wymienić doświadczeniami i spostrzeżeniami z podróży, tym bardziej, że oni byli już w miejscach, do których my dopiero się wybieramy, a my tam, gdzie jeszcze ich nie było. Droga na plażę zajmuje sporo czasu. Jest na tyle długa, że do Sfantu Gheorghe kursuje nawet traktoro-pociąg wożący plażowiczów. Po widokach w Konstancy stwierdzamy jednak, że warto było tu przybyć. Jest czysto. Plaża pokryta jest drobnym piaseczkiem i mnóstwo jest na niej muszelek. Oczywiście nie możemy odpuścić sobie kąpieli w tym miejscu. Zbierając co ciekawsze okazy muszelek docieramy do miejsca, gdzie uchodzi Dunaj. Można tu zobaczyć rzeźbę – olbrzymiego smoka zrobionego z butelek PET wyłowionych z Dunaju. No cóż, płynąc rzeką również zwróciliśmy na to uwagę. Rumuni za bardzo nie dbają o środowisko i bardzo często wyrzucają butelki po piwie lub niedopałki papierosów za burtę, do Dunaju. Jest to smutne, bo Delta Dunaju jest naprawdę urokliwa, a traktowana w ten sposób niechybnie zamieni się wkrótce w podobny śmietnik, jaki niestety mieliśmy okazję zobaczyć na plaży w Konstancy.
Koło 22 wracamy na kolację. Gospodyni przeszła samą siebie. Ugotowała barszcz rybny, usmażyła rybkę, a inną zrobiła w warzywach. Do tego dała nam paprykę i pomidory ze swojego ogródka. Pycha ! Nie damy rady zjeść wszystkiego, a szkoda. Jedzenie jest rewelacyjne ! Po kolacji i pogawędce z gospodarzami idziemy spać. To był dzień pełen wrażeń.