Obowiązkowe śniadanie kontynentalne z dżemikami, serkami topionymi i świeżym pieczywkiem, bo inaczej niż w wersji B&B nie dało się wykupić noclegu w tym hotelu. Nietypowe jak na Rumunię jest to, że podano nam herbatę, a za kawę należało dopłacić 2 leje. Dotychczasowe doświadczenia związane z Rumunią sugerowały nam raczej, że herbata jest wybitnie niepopularnym napojem. Pomimo najszczerszych chęci, nigdzie nie udaje nam się kupić biletów autobusowych, a więc na dworzec jedziemy na gapę (linia 40). Stąd jedziemy do pobliskiej Madgidii, gdzie zamierzamy wsiąść w accelerat do Tulczy w Delcie Dunaju. W pociągu spotyka nas miłe zaskoczenie – odbywamy rozmowę w języku polskim z pewnym Rumunem, który wielokrotnie jeździł do pracy w Polsce i ma nawet w naszym kraju jakiś krewnych. Bardzo przyjazny człowiek dokładnie instruuje nas, gdzie mamy wysiąść i życzy miłej podróży po jego kraju.
W Medgidii mamy ponad godzinę na przesiadkę. Idziemy więc na kawę do przydworcowego baru (0,8 RON). W tym, dość kiepskiej jakości przybytku, malutka Coca-Cola (2,2 RON) jest prawie dwukrotnie droższa od najtańszego piwa z kija (1,2 RON). Zauważamy również, że barmanka na specjalne życzenie klientów (zwłaszcza taksówkarzy z pobliskiego postoju), polewa spod lady jakiś lokalny specyfik o kolorze i konsystencji wody. Zapewne skład chemiczny płynu jest o wiele bardziej skomplikowany, bo panowie piją go z małych szklaneczek, a na ich twarzach w momencie przełykania rysuje się specyficzny grymas. Przerwa w Medgidii wydłuża się niestety o ponad godzinę. Tyle bowiem spóźnił się pociąg, który miał tu przyjechać z Bukaresztu. Niedobrze – jeśli pociąg nie nadgoni na dalszej trasie przynajmniej kilku straconych minut, spóźnimy się na prom płynący po Delcie Dunaju. Wsiadamy do pociągu z nadzieją, że może jednak zdążymy. Podróż okazała się bardzo pouczająca. W naszym przedziale spotykamy sympatyczną rumuńską rodzinę, z którą prowadzimy rumuńsko-polską dyskusję. Bardzo pomocne okazują się rumuńsko-polskie rozmówki, w które zaopatrzyliśmy się przed wyjazdem. Próba porozumienia się wypada nieźle, zwłaszcza, że Madalina (około 8-letnia dziewczynka) wykazuje wiele entuzjazmu w nauce polskich słówek i odpytywaniu Eli ze znajomości rumuńskich odpowiedników. Fajna zabawa. Najbardziej przydatnym zwrotem jest jednak „nu inteleg”, czyli „nie rozumiem”.