NES 8:30
Wstajemy mocno niewyspani – po raz drugi w trakcie tej wyprawy popełniamy ten sam błąd. Nasz namiot od drogi odgradzał zaledwie żywopłot. Przez całą noc jeździły 5 metrów od nas samochody. W dodatku wodospad, który tak podobał nam się ubiegłego wieczora w nocy okazał się niezłą zmorą. Woda huczała przez całą noc jakby przejeżdżał koło nas pociąg. W takich warunkach raczej trudno się dobrze wyspać. Poranne wstawanie jest jednak podwójnie korzystne. Po pierwsze, mamy na dziś sporo zaplanowane. Po drugie, zaraz po pobudce pojawia się koło nas maszyna przycinająca krzewy – brrr ... to by nas dopiero nieprzyjemnie wzbudziło ! Na dobry początek dnia ciepła kawka i herbatka i wyruszamy. Dziś jedziemy do Parku Narodowego Jostedalsbreen. Jostedalsbreen to największy występujący współcześnie lodowiec górski Europy. Właściciel kampingu w Nes poradził nam wczoraj najprostsze, najtańsze i jak stwierdził, na pewno satysfakcjonujące nas dojście do lodowca. Jedziemy do Gjerde i dalej do Bergset. Przez Berdsetdalen dochodzimy po godzinnej, bardzo łatwej i przyjemnej wędrówce, do czoła jednego ze zwisających z gór jęzorów lodowcowych – Bergsetbreen. Ten jest o wiele większy niż wczorajszy Storebreen. Błękitny kolos robi ogromne wrażenie, a rzeka wylewająca się z bramy lodowcowej – budzi respekt. Nie darmo po drodze ustawiono ostrzeżenia dotyczące zachowania się w okolicy i na lodowcu. Osoba, która wpadłaby do rwącej rzeki, miałaby marne szanse żeby się z niej szybko (i cało !) wydostać. Pod lodowcem spędzamy ponad godzinę – podziwiając lodowiec z szeroko otwartymi z wrażenia ustami. Robimy mnóstwo fotek. Przygotowujemy też sobie colę z lodem … hmmm … a może raczej lód z colą ? Dobrze, że dotarliśmy tutaj rano – dzięki temu byliśmy pod lodowcem zupełnie sami. Wracając do samochodu mijamy po drodze sporo wycieczkowiczów.