Na stacji benzynowej dokonujemy jeszcze jednego zakupu – kiełbaski z suszonej lapisiny (25 NOK za sztukę). W smaku przypominają nieco wątróbkę przyprawioną sporą porcją curry i papryki. Specyfik raczej nikomu do gustu nie przypadł. Jedziemy na Lofoty przez archipelag Vesterdalen. W zasadzie tuż po przekroczeniu imponującego mostu na Vesterdalen rozpoczynają się fantastyczne widoczki. Co chwila rozlega się głośne WooW i Sebols musi szukać zdjęcia na postój i fotografowanie. Najwidoczniej nie tylko my tak jeździmy, bo mają tu nawet specjalne znaki napominające turystów aby zachowali ostrożność i nie utrudniali ruchu. Na szczęście ruch jest dziś niezbyt uciążliwy, a większość kierowców podobnie jak my praktykuje częste postoje i spoglądanie w wizjer aparatu. Humor popsuła nam nieco pani w informacji turystycznej w Stokmarknes. Prom z Moskenes do Bodø, którym mieliśmy później wrócić z wysp na kontynent okazał się dużo droższy niż to wynikało z naszych popartych internetem kalkulacji. Wygląda na to, że musimy ograniczyć część lofotowych planów. Póki co zwiedzamy: Svolvær, Kabelvag i Henningvær na Lofotach. W Svolvær znajduje się imponujący port z jachtami i kutrami oraz piękną zabudową. Są tu też słynne rørbuery, czyli pomalowane na charakterystyczny czerwony kolor chaty rybackie wynajmowane latem turystom. Największe wrażenie robią na nas wąskie uliczki Henningvær. Niestety pogoda powoli się psuje – nie widać już absolutnie wierzchołków gór, a gęste chmury zdają się teraz atakować co raz niższe partie górskie. Szukamy miejsca na nocleg. W końcu decydujemy się na kamping koło Alstad (110 NOK za namiot i autko). Wszystkie dobrze wyglądające miejsca do rozbicia się na dziko są niestety podmokłe. Może jutro pogoda się poprawi ? Wznosimy za to toast po raz kolejny sięgając do naszych zapasów płynów procentowych.