W Berca zostawiamy bagaże na stacji. Malutka stacja nie ma przechowalni bagażu, ale udaje nam się porozumieć z panią, która pełni dyżur i ciężkie plecaki wstawiamy do jej pomieszczenia służbowego. Rozwiązanie wprost genialne. Z plecakami nigdy nie przeszlibyśmy drogi jaka dzieli stację kolejową w Berca i tajemnicze błotne wulkany. To blisko 15 kilometrów w jedną stronę, trasa jest bardzo kręta, a teren dość pochyły. Idziemy … idziemy … idziemy … Podziwiamy wspaniałe widoki, które nieco przywodzą na myśl nasze Bieszczady. A my idziemy … idziemy … aż do tabliczki na rozstajach dróg, która powiadamia nas, że to dopiero połowa drogi. Siły zupełnie nas opuszczają, bo szliśmy już przecież dość długo. Przeliczyliśmy się. Piechotą na pewno nie uda nam się pokonać tej trasy w czasie, który sobie założyliśmy. Postanawiamy spróbować złapać cos na stopa. To bardzo powszechny sposób podróżowania w Rumunii. Kierowcy chętnie podwożą potrzebujących. Zwyczajowo (na krótkim odcinku) kosztuje to 1 leja od osoby. Machamy i prawie od razu udaje nam się zatrzymać przejeżdżające auto. Ku naszemu zdziwieniu nie jest to królująca na drogach Dacia, ale nowiutki Peugeot z klimatyzacją. Kierowca podwozi nas do celu, a potem jeszcze z powrotem do Bercy. Niestety tym razem nie udało nam się uciąć tak miłej pogawędki jak dzień wcześniej z Christianem. Angielski w wydaniu podwożącego nas młodego Rumuna okazał się równie słaby jak nasz rumuński. Wulkany … niesamowite ! Oboje stwierdzamy, że czegoś takiego jeszcze dotąd nie widzieliśmy i zdecydowanie było warto tu przyjechać.
W Bercy jemy obiad. Decydujemy się na słynne mici, czyli małe kiełbaski z baraniny robione na grillu. Pani w knajpie nie mówi oczywiście w żadnym innym języku niż jej ojczysty. Nie wiemy po ile kiełbasek zamówić, a rumuński opis w wykonaniu pani nie wiele nam mówi. Zamawiamy 10 kiełbasek zeni mici) do tego po piwku i pieczywo – to okazuje się właściwą porcją (za całość płacimy 21 lei). Po raz kolejny zwracamy uwagę na matematyczny problem występujący w Rumunii po denominacji leja. Pani w knajpie mówi nam, że powinniśmy zapłacić 210. My już wczoraj w Gura Humorului rozszyfrowaliśmy, że 210, ale tysięcy starych lei, czyli 21 RON. Od początku pobytu w Rumunii sytuacja z jednym zerem za dużo zdarzyła nam się już kilka razy. Pewnie minie jeszcze kilka lat zanim Rumuni (podobnie jak kilka lat temu Polacy) przestawią się na nową walutę, którą zdenominowano w skali 1:10000. Obecnie nawet rachunki są pisane w ROL, czyli lejach przeddenominacyjnych.