Powoli, acz nieuchronnie dojeżdżamy do ostatniego punktu naszej skandynawskiej wyprawy. Tym miejscem jest Karlskrona. Kilka kilometrów przed miastem zatrzymujemy się na parkingu na ostatni skandynawski obiad. Postanawiamy, że zużyjemy wszystkie nasze zasoby żywnościowe, bo po co mamy je wieźć ze sobą do domu ? Gotujemy, mieszamy, doprawiamy – w efekcie wychodzi nam coś ... absolutnie niejadalnego. Zadowalamy się tradycyjnymi już kanapkami z mielonką. W Karlskronie kierujemy się od razu do portu i tu zdziwienie – terminal zamknięty ! Otwierają dopiero na godzinę przed przypłynięciem promu z Polski. Cóż, mamy zatem sporo czasu na spacer po centrum miasta i starym porcie wojennym. Obiekt jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ale długo debatujemy nad tym dlaczego tak jest. Co prawda jest tu sporo zabytkowych budynków i pomników przedstawiających ważne postacie dla szwedzkiej marynarki, ale i tak jesteśmy zgodni, że miasto perełką nie jest. Nam najbardziej podoba się rzeźba żebraka spod kościoła garnizonowego. Żeby wrzucić pieniążek należy podejść do drewnianego jegomościa i zdjąć mu kapelusz. Sebols opowiada nam przeczytaną wcześniej historię dotyczącą tego obiektu. Kończymy włóczęgę po pustawym tego dnia miasteczku i jedziemy z powrotem do terminalu promowego. Odbieramy opłacone wcześniej w Polsce bilety i ustawiamy się w pokaźny ogonek pojazdów. Odprawa i załadunek promu zajęły sporo czasu, ale odpływamy zgodnie z planem. Na promie … bardzo polska atmosfera … szkoda opuszczać Skandynawię …